Czy fałszywy hrabia „leczy” też w Tychach ?

 


Mężczyzna, który nakłaniał kobiety z Podhala do seksualnej terapii choroby nowotworowej, jest na wolności Teraz Zdzisław M. podaje się za onkologa z Hiszpanii i księcia z Malty. Był widziany m.in. w stolicy i Wrocławiu.

Fałszywy hrabia, który twierdził, że leczy raka seksem, znów naciąga młode kobiety. Po wyjściu z więzienia podaje się za światowej sławy onkologa o arystokratycznych korzeniach. Czaruje ofiary swoimi rzekomo wyjątkowymi zdolnościami w diagnozowaniu i leczeniu nowotworów. Nowe doniesienia o jego wybrykach docierają z Warszawy, Wrocławia, czy Tychów.

O 56-letnim Zdzisławie M., mieszkańcu Kaszub (spawaczu z wykształcenia) – po raz pierwszy zrobiło się głośno w lutym 2010 roku. Wtedy to policja pod Tatrami zaczęła szukać mężczyzny, który dwa miesiące wcześniej pojawił się na Podhalu, podając się za hrabiego Zdzisława Myszkowskiego, onkologa z kliniki pod Genewą w Szwajcarii. Chorobę nowotworową u kobiet diagnozował patrząc w oczy. Następnie przekonywał swoje pacjentki, że jedynym ratunkiem dla nich jest jego nowatorska metoda leczenia orgazmami, do których to sam miał je doprowadzić. Za taki „zabieg” żądał 1,3 tys. zł. Był tak przekonujący, że na seksualną kurację namówił nawet… studentkę medycyny. Jego ofiarami padały też osoby z innych regionów Polski.

W lecznicze zdolności „hrabiego” uwierzyła m.in. 19-letnia Daria D., wówczas narzeczona z podhalańskich Szaflar. Poznał ją w jednej z krakowskich galerii handlowych i tak omamił, że przedstawiła go rodzicom jako przyszłego męża milionera, z którym weźmie ślub na Wawelu, a błogosławieństwa udzieli im sam kardynał Stanisław Dziwisz. Później wybranek miał wyprawić wesele za 200 tys. euro. Rodzina Darii pożyczała mu pieniądze, bo – jak twierdził – przez awarię karty do bankomatu nie miał ani grosza.

Ostatecznie oszust wylądował w więzieniu. Jego grzechy wyszły na jaw, gdy z Darią uciekł do Hiszpanii, a rodzice dziewczyny zgłosili jej zaginięcie. W międzyczasie na policję zgłaszały się inne kobiety, które oszukał i nakłonił do seksu. Łącznie za wszystkie przestępstwa odsiedział ponad pieć lat za kratami. Na wolność wyszedł 27 czerwca 2016 r. I, jak się okazuje, wrócił do dawnego procederu…

Do redakcji „Gazety Krakowskiej” od kilku dni spływają sygnały od kobiet, które spotkały Zdzisława M. Jedna jechała z nim pociągiem przez Tychy w ostatnią niedzielę lutego. Według jej relacji przedstawił się jako Marek Buchwald (to nazwisko prawdziwego słupskiego prokuratora, który być może kiedyś go oskarżał – przyp. red.), właściciel kliniki onkologicznej z Sewilli w Hiszpanii. Żalił się, że nie ma pieniędzy, ponieważ jego konto zostało zablokowane. Kobieta była nawet gotowa pożyczyć mu pieniądze na bilet do Hiszpanii.

Po powrocie do domu zaczęła szukać notek o nim w internecie. Znalazła stare artykuły naszej redakcji o oszuście. Rozpoznała na zdjęciach mężczyznę z pociągu.

To nie jedyny trop, jaki Zdzisław M. zostawił w ostatnim czasie. Wczoraj (3 marca) na komendę w Kluczborku zgłosiła się młoda studentka, którą kilka dni wcześniej oszust naciągnął we Wrocławiu na nowy telefon i kilkaset złotych.

– Chodzi o 300 złotych w gotówce i telefon wart 900 zł – podaje Mariusz Trejten, rzecznik policji w Kluczborku.

Zdzisława M. bezskutecznie próbowali zatrzymać policjanci w Warszawie.

– Ten człowiek przedstawiał się kobietom jako lekarz, teść hollywodzkiego aktora Antonio Banderasa lub książę Marek Rey Ronkowsky La Valleta, spadkobierca Malty – opowiada Janusz Szostak, dziennikarz pisma „Reporter” z Mazowsza, do którego też odezwały się ostatnie ofiary oszusta. – Z jedną z nich poszliśmy na policję. Funkcjonariusze 8 lutego próbowali urządzić na Zdzisława M. zasadzkę w Warszawie. To się nie udało, bo „książę” znów zbajerował tę kobietę, że sama wyprowadziła go z obławy.

Opisane zdarzenie potwierdza podkomisarz Marta Sulowska, rzecznik policji na warszawskim Bemowie.

– Mieliśmy tego pana zatrzymać, ale nam uciekł – mówi. – Nie udowodniliśmy mu oszustwa.

Metody działania Zdzisława M. trochę się zmieniły. Seksem ma „leczyć” już tylko najbardziej łatwowierne ofiary. Innym każe kupić smartfona za ok. 1000 zł. Twierdzi, że wynalazł oprogramowanie, które dzięki zdjęciom z telefonu diagnozuje stadium raka, a także naświetla go falami radiowymi. Taki aparat każe sobie dać na parę dni celem instalacji tejże aplikacji za kilkusetzłotową opłatą. Obiecuje, że kiedy wróci do kliniki w Hiszpanii, podejmie się leczenia na odległość. Ostatecznie jednak znika z telefonem.


Źródło : http://www.gazetakrakowska.pl/