Bajka dla Hospicjum.
Podczas tegorocznego „Święta Miasta” powstały pomysły na bajkę dla Hospicjum. Wolontariuszka Sylwia połączyła je w całość i napisała pełną emocji i kolorów historię.
„Słoneczko znad Domu na Żorskiej ratuje tęczę Mrozka”. Poznajcie bałwanka Mrozka. Ten sympatyczny bohater mieszka na Antarktydzie. To bardzo odległy kontynent, w którym niemal wszystko pokryte jest bielą. I skute lodem. Mrozik miał tylko dwójkę przyjaciół – Księżyc oraz Słoneczko. Często z nimi rozmawiał. Zwierzał się im ze swoich trosk. Opowiadał również o swoich marzeniach. Mrozik narodził się dokładnie w Wigilię Bożego Narodzenia. Odkąd pamięta, jego dziadek opowiadał mu o kolorach. Raz w życiu widział wielobarwną łunę na widnokręgu i zakochał się w tym widoku. Zapamiętał każdy szczegół nietypowego zjawiska. I później chętnie dzielił się z innymi swoją miłością. Mrozik marzył o kolorach. Jednak lata mijały, a on nadal spoglądał tylko na kryształki zmrożonej wody lub na płatki śniegu. Dzień przed swoimi urodzinami wyszedł na niewielką górę, z której był idealny widok na księżyc. Przywołał znajomego słodkim głosikiem: – Halo, Panie Żółty, Smutny Meloniku, Panie Księżycu…zajrzyj do Mrozika, bo Mrozik potrzebuje dzisiaj Pana ciepłego języka. To była ich rymowanka, znak umowny między przyjaciółmi. Coś w rodzaju tajnego kodu, który znali tylko oni. Przez chwilę niebo było bure, upstrzone tylko psotnymi Panienkami Gwiazdeczkami, które uwielbiały tańczyć ramionkami i migotać radośnie. Zaraz jednak pojawił się na nich Pan Żółty Smukły Melonik, zatrzepotał pomponem, który miał na czapce i uśmiechnął się, wyglądając jak słodki rogalik. – No, witam, witam, czy ktoś mnie wzywał? Czyżby jakiś smutny bałwanek potrzebuje sanek? Albo nowych łyżew? Albo nart? Co Ci, mój przyjacielu dać, powiedz tylko życzenie, a ja już się postaram o jego spełnienie. Mrozik westchnął ciężko, jakby ktoś mu do gardła wsypał gęsty popiół. Ze ślicznej, okrągłej buźki posypały się kryształki lodu, które, niczym świetliki, zamigotały, po czym rozpłynęły się w czeluściach nocy. – Eh, Panie Żółty…kłopot mam… – A jaki? – Księżyc zniżył się tak, że rogiem zahaczał o czapkę bałwanka. Przyjaciel, na co dzień mieszkaniec nieba, nie tracił nigdy dobrego humoru. Cały czas się uśmiechał. Jednak martwił się o kolegę, który zawsze tryskał radością, a dzisiaj był taki smutny. – Eh…bo widzisz…mam jutro urodziny… – Tak, to super! – Księżyc aż podskoczył niczym kauczuk na sklepieniu niebieskim. Nawet lekko się zaokrąglił z emocji, ale zaraz wrócił do swoich naturalnych rozmiarów. – I co? Będzie tort lodowy? Lody? Mrożona ryba i woda ze strumyka z dodatkiem kostek lodu? – gdy wymieniał to swoje menu, znów się powiększył. Zamrugał oczkami, trącając szpiczastym ogonkiem kilka Panienek Gwiazdeczek, które tylko zachichotały, co bardziej przypominało pisk, ale było nie mniej urocze. – Nuda – rzekł szczerze przyszły solenizant. Wszystko jest takie jednakowe…takie szare…nijakie…a ja to bym chciał widzieć kolory, dokładnie te same, o jakich mi opowiadał dziadunio. – Eh, smutno mi i źle, że nigdy ich nie zobaczę. Podobno są piękne… Pan Księżyc kilkakrotnie poprzeciągał się na niebie jak sprężynka, po czym powiedział: – Nie, no, to się powinno dać zrobić. Nie pękaj…i nie stękaj, coś wymyślimy! I nim następna północ wybije spotkasz to, o czym tak bardzo marzysz, daje ci na to moje słowo. Mrozik rozpromienił się jak słonko na bezchmurnym niebie. Jego przyjaciel poszedł realizować swój plan: chciał stworzyć Mrozikowi tęczę. Taką prawdziwą, różnokolorową, która by przecinała całe niebo na pół. Wziął wiaderko, takie nieduże i zaczął zbierać po jednej garści kolorowej mazi, które było dostępne blisko śpiącego w tym czasie słońca. Był z siebie taki dumny! Usiadł, aby uformować starannie długi, kolorowy dywan, żeby zdążyć w wyznaczonym czasie. Szło mu naprawdę dobrze. Mógł być z siebie dumny. Niestety, Pan Żółty bywał strasznie gapowaty, i, kiedy kichnął kolorowa zawartość rozprzestrzeniła się po całym świecie – od gór, poprzez morza i doliny, na oceanach skończywszy. Zostało mu niewiele materiału, więc poszedł, aby zgromadzić go ponownie. Słoneczko lekko pochrapywało. Było takie cieplutkie, milutkie, mimo, że nadal przebywało w Krainie Wypoczynku. Promienie słonka falowały w górę i w dół, a jego tułów był nieruchomy. Oczka miał zamknięte. Mimo, że uśpione, nieco niewidoczne, nadal było gorące, przyjemne i pełne dobrej energii. Pracował prawie całą noc. Już świtało, kiedy położył się na jeszcze niedokończonym, wielokolorowym dywanie i usnął. Panienki Gwiazdeczki również skryły się za chmurki, żeby odpocząć. Nastał dzień. Słoneczko popędziło na niebo z energią wiatru. Promyki słonka migotały na wszystkie strony świata jak niesforne dzieci słonka. Mrozik obudził się bardzo wcześnie. Był podekscytowany przyjęciem urodzinowym, prezentami oraz wszystkimi smakołykami, które dla niego przygotowali rodzice, dziadek i rodzeństwo. Ale najbardziej nie mógł się doczekać podarku od Pana Żółtego. Odliczał sekundy. Przecież kolory są takie piękne! Szkoda, że dla wybranych. Tymczasem dobra energia zebrana od śpiącego słoneczka roztrzaskała się po całym świecie, oczywiście, za sprawą gapowatego Pana Żółtego. Wniknęła do Pana Mądralka Okularka. To psinka, który nagle zrobił się pomarańczowy. Oczywiście tego nie wiedział. Ale poczuł wewnętrzną potrzebę, aby komuś pomóc. Nie wiedział tylko, jak mógłby się przydać. Przecież jego wiedza jest tak ogromna, że przeciętne zwierzątko i tak jej nie pojmie, po cóż się nią dzielić? Okazja do dzielenia się sobą przyszła szybciej, niż mu się wydawało. Spotkał na swojej drodze rodzinę małych myszek, które chciały przejść na drugą stronę autostrady. Bo tam miały więcej pracy oraz jedzenia. Ale maleńkie łapki okazały się zbyt słabe, aby pokonać tak długą trasę. Kiedy myszki straciły już nadzieję, do akcji wkroczył Mądralek Okularek. Ponieważ miał obszerne futerko, zaproponował podwózkę zmartwionej rodzinie. Promienie Słonka Promka zafalowały na niebie z radości. Słonko poczuło dobro i bezinteresowność czynu Mądralka Okularka. Przechwyciło kolor pomarańczy. Sęp Małgosia chorowała na smutek. Czuła się nikomu niepotrzebna, niekochana i brzydka. Farba w kolorze liliowych kwiatów spadła jej prosto na głowę, trącając ogromnego ptaka na łąkę pełną polnych kwiatów. Trafiła w sam środek kolorowej katastrofy. Ktoś pszczółkom przedziurawił mieszkanie. Były przerażone. Uwijały się jak w ukropie. Część z nich robiła zapasy na zimę, druga próbowała załatać ul. Niestety, chaotyczne działania sprawiały, że nie potrafiły robić dobrze ani jednego, ani drugiego. Małgosia miała bardzo dobrze serduszko i była niezwykle ciepłym zwierzątkiem, które było wrażliwe na każdą krzywdę. Często w powietrzu spotykała dzielne pszczoły, które nigdy nie robiły jej przykrości. Cichutko i nieśmiało zaproponowała swoją pomoc w zaklejeniu dziury i naprawieniu całego domku. Była dużo większa od swoich małych przyjaciół, więc chętnie przyjęły jej życzliwość, same zaś zajęły się zbieraniem nektaru na łące. Również i ten rodzaj dobrej, tym razem fioletowej energii, wrócił do słonka, które powiększyło się jeszcze bardziej i roztańczyło się do rytmu wiatru. Stół Mrozika na moment zrobił się jasny, różowy i fioletowy, po czym zniknął i rozpłynął się w krysztale bieli ogromnego, zmrożonego sopla. Kolory były takie fascynujące, pełne wewnętrznego gorąca. Takiego, który płynie we wnętrzu każdego człowieka, zwierzątka oraz każdej żywej, czującej istotki. A więc to był zaczątek urodzinowego prezentu. Mrozik niestety nie wiedział, że wszystkie kolory pouciekały Panu Żółtemu, i być może nie będzie mógł dostać tego, o czym tak bardzo marzy. Kiedy przyjęcie zostało już przygotowane, wybrał się na górkę, aby porozmawiać z Promyczkiem. Słonko w samo południe było największe, najcieplejsze oraz miało w sobie najwięcej energii. Promyczek tańczył do rytmu swoich niesfornych dzieci – kolorowych promieni. Gdy zobaczył swojego przyjaciela, natychmiast się rozweselił jeszcze bardziej. Powiększył się do rozmiarów dojrzałego melona wiszącego na sklepieniu niebieskim oraz poczerwieniał jak dorodna malinka z babcinego ogrodu. Tak właśnie Słoneczko okazywało swoją radość. Mrozik dostrzegł to po raz pierwszy. A przecież znał Promyczka od maleńkości. Jak więc to jest możliwe? – Witaj, mój kochany przyjacielu – Mrozik uśmiechnął się. Zmrożona powierzchnia jego pucułowatego ciałka zrobiła się brązowa. Od pogody ducha. – Dzień doberek, dzień dobrek. A komu to do lat dodano kolejny numerek? Jak się dzisiaj czujemy i jak długo świętujemy? Okrągłe, węglane oczka Mrozika zapłonęły błękitną radością. Szczere życzenia były takie wspaniałe! Słonko skierowało swoje promienie w kierunku przyjaciela. Taki słoneczny przytulasek sprawił, że ucieszył się po raz drugi. – Ty wiesz – pochwalił się Mrozik – że Pan Żółty obiecał mi tęczę na urodziny? Ze wszystkimi kolorami, jakie tylko widział w życiu. Moje największe marzenie wreszcie się spełni, wyobrażasz to sobie? – Cieszę się – powiedziało Słonko. – Opowiesz mi o kolorach? Tam wysoko na niebie pewnie dostrzegasz wszystkie kolory całego świata, a u nas jest tylko biel. Promyk pomyślał chwilkę. Po czym pokazał mu takie kolory, jakie on widzi: fioletowego sępa, który pomaga pszczółkom, psa, który niańczy myszki i przeprowadza je na drugą stronę ulicy, rodzinę koników, która wspiera drugą rodzinkę koników w chorobie jednego z koników oraz biedronkę, która nie fruwa do nieba po kawałek chleba, ale stąpa po ziemi i wyszukuje słabszych od siebie i robi na drutach ciepłe czapeczki, aby inne zwierzątka nie zmarzły. Od tego dobra zaczęło mi wirować. Nawet nie wiedział, że tak wiele jest go na świecie. Od ciepłych uczuć zrobiło mu się tak przyjemnie, jak nigdy dotąd. Już nie było tutaj jak w czarno-białym, chłodnym filmie. Tęcza i kolory były prawdą. -Wow….-powiedział Mrozik – tutaj jest tak pięknie…przepięknie… przecudnie…. jak ja ci zazdroszczę, że możesz tę tęczę widzieć na co dzień. – Ty też ją możesz widzieć, mój drogi. Wystarczy, że będziesz dostrzegać ludzi i inne zwierzątka. Bo to w nich są kolory, każdy pojedynczy. Razem tworzą jedną, wielką, kolorową całość. W pojedynkę są niewidoczni. – Chyba nie rozumiem – rozłożył bezradnie rączki zrobione z patyka. – Popatrz – powiedział Promyczek – na ten dom. – I co widzisz? – No, widzę pobielone ściany, dziwny, krzywy dach…. i dziurawe drzwi. Słoneczko parsknęło śmiechem. Nie ma to jak szczerość dziecka. – A teraz spójrz jeszcze raz – Promyk wpuścił do środka wszystkie zwierzątka, które wcześniej pokazywał w pojedynkę. Oczy Mrozika zrobiły się ogromne…prawie wyskoczyły mu z wrażenia. Znów widział tylko tęczę. Promyczek pozwolił mu nacieszyć się tym dobrem tak długo, jak chciał. Potem powiedział. – Mam dla ciebie prezent? – Tak, a jaki? Słoneczko dało mu wielki klucz. – Jest przepiękny, tylko do czego on ma mi służyć? – zapytał zdezorientowany solenizant. – To mój drogi klucz, którym otworzysz wszystkie drzwi, za którymi mieszka tęcza. Taka tęcza dobrych serc. I dzięki temu twoje życie już nigdy nie będzie ani szare, ani białe. – Wszystkiego, co tylko najlepsze, drogi przyjacielu. Przyjęcie z okazji urodzin było wspaniałe. Było mnóstwo pysznego jedzonka oraz wiele prezentów. Gdy zapadł zmrok, Mrozik cały ubrany w kolory miłości i przyjaźni poszedł spotkać się z Księżycem. Zastał zapłakanego przyjaciela. Tęcza, którą obiecał koledze była wielkości włoskiego orzecha. – Przepraszam…- załkał cichutko. – Obiecałem ci wielką tęczę…a te kolory wszystkie mi pouciekały. – Nie pouciekały – powiedział miękko bałwanek. – Są tutaj – wskazał na swoje serduszko – i tutaj – wskazał na serduszko przyjaciela. – Już wiem, czym jest kolorowa tęcza. – Czym? – Tęcza to ja i ty… razem… czyli my. Tęcza to ja, ty, my i oni. Nareszcie wiem, czym są kolory. – A ja dalej nie rozumiem. – Każdy z nas jest ciepłem samym w sobie. W pojedynkę trudno nas dostrzec. Prawdziwą siłę, taką kolorową tworzymy, kiedy działamy wspólnie. – Dziękuję ci za przepiękny, maleńki szaliczek. Dokończymy go razem. Będę przychodził do ciebie codziennie w nocy. Będziemy wspólnie gromadzić dobro i fajne wspomnienia. Aż powstanie wielki dywan, który okryje całą lodową krainę. Tak, abym mógł je dostrzec…. bo prawdziwe, trwałe kolory buduje się latami i nie są na chwilę. I tak oto dwaj przyjaciele zaczęli pleść dywan z kolorów zebranych z ludzkich serc. Lata mijały. Mrozik był co raz starszy, a jego spojrzenie na świat co raz piękniejsze. Z każdą napotkaną osobą tylko utwierdzał się w przekonaniu, że Słoneczko miało rację. Prawdziwe kolory to My: ja i ty. Autorka: Sylwia J. /wolontariuszka/.
Źródło : http://www.hospicjum.tychy.pl/