„Ujawnienie”- wernisaż wystawy zdjęć Agnieszki Sadowskiej.

Agnieszka Sadowska, fotoreporterka, jedna z pierwszych dokumentalistek, które z aparatem w ręku stanęły na granicy polsko-białoruskiej w obliczu kryzysu migracyjnego zapoczątkowanego w 2021 roku. Jej obecność w lasach Podlasia, wśród aktywistów, uchodźców, migrantów i lokalnej społeczności, nie była tylko reporterską obecnością — była świadectwem. Sadowska, mieszkająca w Białymstoku, przez miesiące pozostawała w gotowości, by odpowiedzieć na sygnał, tzw. „pina” — wiadomość z lokalizacją, gdzie trzeba było zanieść pomoc humanitarną, być może wezwać media, być może zostać świadkiem.
Zdjęcia, które powstały w Michałowie, w bezimiennych zagajnikach i w cieniu strefy stanu wyjątkowego, to nie tylko dokumentacja zdarzeń. To zapis uważności na niuanse — emocje, mikrogesty, milczenie, spojrzenia. W tym świecie — równoległym, pełnym ciemności, ciszy i niepewności — człowiek z aparatem nie jest obserwatorem z zewnątrz. Jest obecny, ale nieinwazyjny. Nie szuka sensacji, ale kontaktu. Nie zatrzymuje cierpienia w kadrze, ale raczej próbuje uchwycić moment, w którym wraca ono do godności.
Sadowska mówi: „Czułabym się nieswojo, gdybym od razu wyjęła aparat.” W tym zdaniu zawarta jest cała etyka jej pracy. Najpierw człowiek, dopiero potem zdjęcie. W jednym z najbardziej poruszających wspomnień z lasu opowiada o kobiecie, Syryjce, która w wyniku traumy straciła kontakt z rzeczywistością. To nie była reporterska intuicja, ale uważność — na stan psychiczny, na brak obecności najbliższych, na sytuację, w której pomoc oznaczała też niespieszne czekanie. I to właśnie uważność na niuanse sprawiła, że ta kobieta odzyskała siły — nie poprzez interwencję medyczną, lecz dzięki powrotowi męża i dzieci.
Fotografie Sadowskiej nie krzyczą. Są ciche, skupione, czasem niepokojące, często delikatne. Opowiadają o miejscu, które na krótko zniknęło z mapy normalności: Usnarz Górny, Krynki, Sokółka, Dubicze Cerkiewne. Pokazują, jak blisko siebie leżą dwa światy — ciemny las i rozświetlona ulica Hajnówki. I jak łatwo jeden może przysłonić drugi. Ale jeśli na chwilę przystaniemy przy obrazie, być może dostrzeżemy więcej. Nie tylko to, co na zdjęciu, ale też — a może przede wszystkim — to, co poza nim.
„Sytuacja na polsko-białoruskiej granicy ma wiele wymiarów: polityczny, geopolityczny, humanitarny i symboliczny.
Nie przez przypadek stała się ona inspiracją do filmów, książek i reportaży; powstało ich już wiele, a przypuszczam, że ten temat będzie powracać w kolejnych latach a może i dziesięcioleciach, przypominając jego traumatyczny wymiar i nabierając cech mitu.
Dla osób mieszkających przy tej granicy lub w jej pobliżu zmiana, którą ten kryzys wywołał jest zmianą egzystencjalną, każącą przewartościować całą skalę wartości, czasem całe życie. Niektórzy odnaleźli swój los w wytrwałym, psychicznie i fizycznie wyczerpującym, choć dającym niebywałą, niemal narkotyczną satysfakcję ratowania ludzkiego życia, pomaganiu ludziom w drodze. Inni starają się nie zauważać tej zmiany i żyć jak przedtem. Jeszcze inni z pokojowych funkcjonariuszy państwowych albo krzykliwych narodowców, przemienili się w żołnierzy „polsko-ruskiej wojny pod flagą rasizmu”, koncentrując wszelkie wysiłki na obronie granicy, gdzie główną bronią, jaką posługiwało (i niestety wciąż się posługuje) państwo, stało się dehumanizowanie uchodźców i migrantów.
Media. Większość mediów w momencie, kiedy państwo PiS-u wprowadziło pierwszą zonę na granicy, rodzaj bezprawnego stanu wyjątkowego uniemożliwiającą wjazd do „strefy śmierci” organizacjom pomocowym, w tym medycznym, dziennikarzom oraz filmowcom, potulnie podporządkowała się temu zakazowi. Dokumentację tego, co się tam działo (i niestety wciąż dzieje) zawdzięczamy tak naprawdę kilku nieustraszonym fotografkom i fotografom. Najważniejszą, najwytrwalszą i też w największym stopniu przywracającą dehumanizowanej masie uchodźców twarze, emocje, tożsamości, losy jest Agnieszka Sadowska.
Najbardziej znana jest ze zdjęć dzieci uchodźczych, wywiezionych później w nieznanym kierunku z placówki straży granicznej w Michałowie. „Dzieci z Michałowa” uruchomiły wyobraźnię polskiej opinii publicznej, stały się narzędziem (chwilowej niestety) walki o ludzkie prawa ówczesnej opozycji sejmowej, a przede wszystkim dały asumpt do obudzenia empatycznych postaw również wśród mieszkańców Podlasia, a samo Michałowo stało się miejscowością nowych „sprawiedliwych”. I zostały te twarze dzieci na zawsze w skarbcu naszej pamięci i na liście naszych win.
Oczywiście autorka tych zdjęć spotkała się z falą nacjonalistycznej nienawiści – nie poddała się. Jej postawa, skromna i wytrwała, jest dla mnie lekcją i wzorem.
Inne jej zdjęcia i wideo stanowiły jedną z głównych i najmocniejszą wizualną inspirację przy pracy nad naszym filmem „Zielona granica”. Jestem więc Agnieszce osobiście szczególnie za nie wdzięczna.
Ale niezależnie od ich informacyjnej, edukacyjnej czy społecznej funkcji, te zdjęcia mają (co może brzmi dziwnie w kontekście zdarzeń, które pokazują) wielką siłę artystyczną i wyrażają głębokie doświadczenie. Mówią, że ten las już nigdy nie będzie po prostu piękną i bezpieczną puszczą, że długo jeszcze chodząc po nim będziemy myśleć o tym, co ukryte, co obce, co bolesne i o tym, że to ludzie ludziom wciąż gotują ten straszny los w scenerii obojętnej, majestatycznej i wiecznej przyrody.”
Agnieszka Holland, 12.07.2024
Źródło : https://teatrmaly.tychy.pl/