Supermenka w Teatrze Małym.
Dlaczego „Supermenka”?
Dlatego, że to inteligentnie pomyślana i przeprowadzona opowieść o wielkim prysznicu. Takim, którego nikomu nie należy życzyć, ale wszyscy się go w głębi duszy mniej czy bardziej jakoś boimy. Że przyjdzie i spłucze, zmyje do odpływu wszystko to, na czym trzymało się rusztowanie naszego dotychczasowego życia. Pożytecznie będzie przyjrzeć się działaniu takiej polewaczki w bezpiecznym zwierciadle teatru. Tym bardziej, że sceniczna opowieść nie jest ani patetyczna, ani histeryczna (choć jej lekkość jest zwodnicza). I nie ma w niej grama żółci (żółć – najbardziej polskie słowo, zauważył to bodaj Zygmunt Miłoszewski: słowo na cztery litery, z których żadnej nie ma w innych niż nasz alfabetach).
Bohaterka monodramu straciła pracę. Była na świeczniku, w kierownictwie telewizji; szybować stamtąd do pośredniaka – to musiała być trauma! Robota dawała jej nie tylko porządne pieniądze. Dawała prestiż, a także wypełniała czas i głowę – od świtu do nocy. Teraz została po niej pustka. W wielorakim sensie: nie ma tego młyna dzień w dzień, biegu, stresu i adrenaliny. Ale też zamilkły telefony, które niegdyś się urywały: ci, którzy mieli interesy, przestali je mieć, bliższym znajomym bywa głupio, a może to ich bliskość była złudna? No i nic nie wpływa na konto. Z czym jest paradoksalnie najmniejszy problem – chociaż błyskawicznie trzeba się oduczać kupowania rzeczy niekoniecznych, nad którymi się kiedyś nie zastanawiało, „bo to grosze”, a teraz te grosze zbierają się w całkiem istotne kwoty.
Najtrudniejsze jest co innego: przebudowa głowy. By tak rzec, ugniecenie swego ego. Pokonanie niezliczonych wstydów (w końcu poniosło się klęskę) i ambicji („nie będę się prosić o pomoc”). Przekonanie samego siebie, że nie na tytule dyrektorskim i służbowych uśmiechach otoczenia polegała i polega własna wartość – niełatwe, gdy każdy dzień tę wartość dezawuuje i ośmiesza. Pozbycie się „prestiżowych” nawyków, może i lekko bucowatej pewności siebie. Takie, ot, przyspieszone otrzeźwienie. Łatwo się o tym pisze z zewnątrz, z dystansu, ale w realu – w stresie, w depresji i w upiornej samotności – wszystkie te spiętrzone wyzwania i kolejne próby robią się skrajnie trudne. Nasza bohaterka pokrywa wszystko trzeźwą autoironią inteligentki w opałach, ale przecież czuć, kiedy traci oddech i za chwilę może naprawdę pójść pod wodę.
Warto się przyglądać, jak mówi ten tekst (oparty na wspomnieniowej książce Doroty Macieji) Jowita Budnik, jedna z naszych najlepszych aktorek. Filmowych – wystarczy wspomnieć główne role w „Placu Zbawiciela”, „Papuszy”, „Jezioraku”. W teatrze nie grała dotąd prawie nic. Nie ma zaliczonej uczelni aktorskiej, a jedynie słynne ognisko teatralne Haliny i Jana Machulskich, które wypuściło parę niezłych sław. Zamiast szkolnej techniki ma ten dar, który cechuje wybitnych: słowa z jej ust układają się w prawdę. Nasycają się wiarygodnością. To taki instynkt wychwycenia najwłaściwszego tonu, nadania zdaniom logicznej potoczystości, uczynienia wypowiedzi naturalną i niby to oczywistą, a przecież skonstruowaną, skrupulatnie przemyślaną. Przy tym spektakl Jerzego Gudejki bardzo zmyślnie operuje zmiennością nastrojów, od błazenady po powściąganą, dotkliwą rozpacz. Happy end jest trochę na siłę przylepiony – ale gdy wciągną się Państwo w opowieść, sami będziecie oczekiwać jakiegoś pozytywnego rozwiązania losów tej sympatycznej i nieźle przeczołganej przez życie baby.
Zapraszam na spotkanie z supermenką, ale nie z kina akcji. Spod życiowego prysznica.
Jacek Sieradzki
Autor:
Dorota Macieja
Reżyseria:
Jerzy Gudejko
Scenografia: Krzysztof Kelm
Kostiumy: Grażyna Gudejko
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
BILETY do nabycia w kasie Teatru Małego i na stronie www.ticketportal.pl
Źródło : https://teatrmaly.tychy.pl/