Historia o człowieku, którą warto przeczytać – „Kim był Edmund?”
Na pogrzebie tego bezdomnego Ślązaka było trzech świeckich i… pięciu księży. Czterech z tych księży płakało.
Miał 64 lata i był upośledzony. Często prosił ludzi – zwłaszcza duchownych – o pieniądze. Po jego pogrzebie okazało się, że wzięłoby w nim udział jeszcze więcej księży, ale nie wszyscy wiedzieli, że Edmund Szymura zmarł. O co w tym wszystkim chodzi? Kim był Edmund?
Rodzina umiera
Pochodził z Katowic-Murcek. Nikt nie ma jego zdjęcia. Próbują więc Edmunda opisać: średniego wzrostu, raczej krępy, włosy siwe, zaczesane w dół. Zwykle uśmiechnięty, przypominał duże dziecko. Co u bezdomnych nieczęste – był czysty, a nawet pachnący tanimi perfumami. Nosił podarowane marynarki. – Mówiłem mu: „Edmund, to jest niemożliwe, ty masz ciągle nowe krawaty!”. Kupował je na wagę za 1,50 zł. Zwykle to były krawaty z jakimś pazurem, kotem, tygrysem. Taki był z niego aparat – wspomina ks. Damian Copek, duszpasterz akademicki z Katowic.
Edmund Szymura urodził się 6 listopada 1952 roku. Miał ojca, matkę, brata i siostrę. – Oni wszyscy jednak pomarli i został sam. Jego familok został przeznaczony do rozbiórki. To wszystko stało się ponad 20 lat temu. I odtąd radził sobie, jak umiał – mówi ks. Rafał Śpiewak, duszpasterz akademicki z Rybnika.
18 lat temu ks. Rafał był wikarym u św. Marii Magdaleny w Tychach. Edmund często przychodził tam na wieczorne Msze Święte. – On w kościele bardzo głośno śpiewał, tak zabawnie. Niektórym to przeszkadzało. Mówiliśmy mu: „Bardzo fajnie, że śpiewasz, ale nie możesz śpiewać tak głośno, bo tu są jeszcze inni ludzie”. On na to: „Ale ja lubię śpiewać!” – śmieje się. Tak wikarzy zaczęli rozmawiać z Edmundem. Zauważyli, że jest bardzo sympatyczny, ale upośledzony. Przypominał duże dziecko. Dowiedzieli się też, że jest bezdomny. Pomagali mu więc, jak umieli. Także gospodyni z probostwa dawała mu jedzenie, wspierała go młodzież z KSM. A później, gdy wikarzy z Tychów przeszli na placówki w innych częściach Śląska, Edmund zaczął ich tam odwiedzać.
W planie jego odwiedzin zawsze była Matka Boża. „W poniedziałek pojadę na Jasną Górę” – oświadczał znajomym księżom. „A masz za co?” – pytali. „Jak będę miał za co, to pojadę” – odpowiadał. – Nie mówił wprost, żeby mu dać pieniądze, ale wyczuwałem sugestię – śmieje się ks. Damian Copek.
Ksiądz Damian poznał go w krypcie katowickiej katedry. „Jo jest Edmund, moga tu być na Mszy?” – przywitał się. „Jasne!” – odpowiedział kapłan. – Od tej pory przychodził do nas do zakrystii. Opowiadał, u jakiego księdza był i dokąd się wybiera, gdzie mu „dadzą pojeść”. Lubił się śmiać. Pytaliśmy go w tej zakrystii: „Edmund, czemu się śmiejesz?”, a on: „Bo mi tak wesoło”. Siedział na Mszy w krypcie zawsze pod figurą Maryi – wspomina ks. Damian.
Biskupi z dziewczynami
Ksiądz Rafał Śpiewak przygotował Edmundowi własny kąt w przyziemiu siedziby Duszpasterstwa Akademickiego w Rybniku. Edmund przyjeżdżał tu w soboty i wyjeżdżał w poniedziałki rano – na swój szlak do znajomych księży i na Jasną Górę. – Nigdy nie czuło się od niego alkoholu. Palił tylko papierosy, to była jego rozrywka – wspomina ks. Rafał. W Rybniku jedna z pielęgniarek i studenci opatrywali mu paskudną ranę nogi aż do całkowitego wyleczenia.
Edmund pamiętał o datach urodzin ludzi, z którymi się stykał. – Na przywitanie musiał się przytulić jak dziecko. O moich urodzinach też pamiętał, mówił: „Ja mam w listopadzie, ty masz w styczniu”. Kupował mi wtedy kartkę i sztuczne kwiaty, taki miał styl – relacjonuje pan Kazimierz, pracownik parafii MB Bolesnej w Rybniku.
– Docierał tu busem w soboty wcześnie rano. Raz mnie przywitał: „Kaś to jest? Przyjeżdżej pół godziny wcześniej, bo jo tu od pół siódmej czekom” – śmieje się. Księżom też wręczał w dniu urodzin specjalnie kupione kartki i kwiaty. – On nas wszystkich nawzajem integrował. Księdza Tomka Jaklewicza pozdrawiał ode mnie i od całej reszty, mnie od księży Mariana i Józka, i tak dalej. Listy św. Pawła też się zaczynają od pozdrowień. Kościół w jednym mieście pozdrawia Kościół w drugim mieście… On był takim łącznikiem między nami – uważa ks. Śpiewak. Edmund wycinał z „Gościa” i „Niedzieli” zdjęcia biskupów, bo ich wszystkich ogromnie szanował. – A ja bym się nadawał na biskupa? – pytał księży. – Tak, ty byś się najbardziej nadawał – odpowiadali wesoło. – Wprowadzał radość, bo był zabawny – uważa ks. Rafał. – W tym człowieku było zero fałszu. Zagadywał bardzo bezpośrednio: „Biskupie Adamie, witaj!”. I on się za tych biskupów modlił niesamowicie – mówi.
Ksiądz Rafał pokazuje rzeczy osobiste, które zostały po Edmundzie w jego pokoiku. Jest tu np. cały album z fotografiami biskupów, poprzetykanymi gdzieniegdzie zdjęciami serialowych aktorek. – No tak, dziewczyny też są, był z krwi i kości – śmieje się ks. Rafał. Po Edmundzie zostały też zeszyty z takimi z notatkami: „Wszystkich Pieniędzy miał Edmund 145 zł, 20 zł od Księdza Michała ale kupił sobie Edmund na swoje urodziny które będę obchodził za parę dni czyli Piątek 6.11.1952 r. Już Sobie kupił Papierosy 2 maszynki i Zegarek za 25 zł. Zostało mi 110 zł te pieniądze Edmund już odłożył. Jak pójdzie ze Szpitala to na poczcie sobie kupię Kartka urodzinową i sobie życzenia napisze”.
Kolejny zeszyt: „Edmund wszystko ma co chce (…). Kupił maszynkę i dezodorant, dostał nowy Plecak od Księdza Dawida z katedry. Plecak mam a w nim dużo Rzeczy to co mi Potrzebne”. W tych notatkach przewijają się katowiccy oblaci, ks. Michał z Wilkowyj, ks. Leszek z Michałkowic – i wielu innych kapłanów. „Dostana od Ani pieniądze kanapki potem do Panewnik do kaplicy wieczystej (…). Muszę z kaplicy wyjść 4.30 autobus 292 Giszowiec u Księdza, godz. 7 od niego pieniądze może pójdziemy na kawka herbatka ciasto”. I dalej: „W niedzielę u siebie się ogolę, a jak będę w poniedziałek na Jasnej Górze, to sie wykremuja, wyperfumuja”. – Był niesamowicie pobożny i dziecięco religijny – uważa ks. Śpiewak. Jest przekonany, że ten bezdomny doświadczał Pana Boga. – Boga nie da się zrozumieć, ale można doświadczyć. I wtedy paradoksalnie człowiek nie ma już więcej pytań – mówi.
Za księży, których odwiedzał, Edmund godzinami modlił się na Jasnej Górze. Trwał tam na nocnych czuwaniach. – Księża traktowali go czasami z przymrużeniem oka. Natłok ważnych spraw u nich, jego upośledzenie i bezdomność sprawiały, że nie zwracali na niego głębszej uwagi. Ale oni wszyscy byli dla niego bardzo ważni. Choć był u mnie w Rybniku tyle lat i czuł się tu u siebie, miałem po jego śmierci straszne wyrzuty sumienia, że mogłem go bardziej docenić – mówi ks. Śpiewak. To samo mówią inni duchowni. Ksiądz Damian Copek w czasie ostatniego spotkania z Edmundem w zakrystii krypty, jakby coś przeczuwając, zrobił mu zdjęcie. Pokazał je bezdomnemu, a później… skasował. Nie może tego odżałować.
Co z umieraniem?
Zakrystię w krypcie katedry Edmund odwiedził w ostatni czwartek przed śmiercią. „Księże Damianie, jak to będzie z moim umieraniem?” – zapytał niespodziewanie. – Odpowiedziałem, że niektórzy idą do szpitala i powoli gasną. Ale że może być też inaczej, że po prostu zaśniesz i umrzesz. Edmund pomyślał i mówi: „To ja bym chciał tak”.
W poniedziałek 16 maja 2016 r. Edmund, wyjeżdżając z Rybnika, jak zwykle poprosił, żeby go poperfumować. Był już na ulicy, gdy się wrócił. – Nie po pieniądze. Pytam, co się stało, a on: „Żebyś mi, księże Rafale, pobłogosławił” – wspomina ks. Rafał Śpiewak. – Powiedział j eszcze: „Na następną sobotę kupię kołocza ze serem i mięsa, co mi zrobisz karminadle!”. Ja na to: „Kołocza nie kupuj, ale to mięso możesz kupić”. No i poszedł. Następnego dnia ks. Rafał odprawiał Mszę św. o 18.00 w Rybnickiej Kuźni, w zastępstwie za kolegę. Kwadrans wcześniej na jego komórkę zadzwonił policjant z Tychów. – Mówi, że znaleźli na klatce schodowej na Osiedlu „Z” nieżyjącego człowieka. Miał karteczkę z moim adresem. To był Edmund. Zmarł na zawał. Miał rankę na sercu – można powiedzieć, że pęknięte serce.
Poruszony wychodzę do Mszy Świętej. No i Pan Bóg najwięcej daje człowiekowi wyjaśnień w swoim słowie. Przeczytałem: „Jeśli ktoś chce być pierwszy, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich. Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami rzekł do nich: »Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w Imię Moje, Mnie przyjmuje. A kto mnie przyjmuje, nie przyjmuje mnie, lecz Tego, który Mnie posłał«”. Edmund był jak duże dziecko. W dniu jego śmierci dowiedziałem się, że kto przyjmuje takiego jak on, „Mnie przyjmuje”. I że to w zasadzie nie był Edmund… W czasie jego pogrzebu śpiewaliśmy w psalmie „Jak jest przedziwne Imię Twoje, Panie”. Przedziwne… „Edmund” się nazywa – mówi.
Ksiądz Rafał przypomniał też sobie, że gdy w dniu śmierci Edmunda odprawiał poranną Mszę św. dla studentów w Rybniku, przez dziwną pomyłkę odczytał Ewangelię przeznaczoną na inny dzień. Jezus mówi w niej: „Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym. Lecz wielu pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi”. Ksiądz Rafał przypomina, że Jezus też był bezdomny. – A jednak w powyższym fragmencie Ewangelii Jezus nam mówi: wy będziecie mieli rodziny, ale żebyście ich nie przeoczyli! Bo wy może czekacie na rodziny w sensie spadku i korzyści, a tu chodzi o Mnie – zwraca uwagę. – Do kogo policja i inne służby dzwonią w takich szczególnych momentach, jak ten? Do znajomych? Do sąsiadów? Czy do najbliższych? Więc kim był Edmund dla mnie w świetle tej Ewangelii? – pyta.
Podobne światło – niezależnie od ks. Śpiewaka – miał kolejny kapłan, którego odwiedzał Edmund: ks. Eugeniusz Paruzel z Pawłowic. Ksiądz ten urządził bezdomnemu pogrzeb i stypę. A w świeży grób kazał wbić krzyż z napisem „Brat Edmund Szymura”.
Źródło : http://kosciol.wiara.pl/